sobota, 7 stycznia 2012

2011-2012

2011 - rok, w którym z wielkiej bitwy  wyszłam zwycięsko, Rok, w którym upadłam nie na tyle nisko by odbić się od dna, ale wystarczająco by z głośnym hukiem uderzyć o ziemię. Do dziś podczas nocnego spaceru przez myśli  widzę wyraźnie ślad po upadku.
Dlaczego nie uderzyłam o dno? Boję się, że życie zostawiło mi to na kolejne lata. Rok w tą czy w tamtą... oj tam oj tam...

Wszyscy zostawiliśmy za sobą jakieś x gigabajtów rozmów, x godzin spędzonych przed telewizorem czy komputerem, x momentów, w których w naszej krwi było więcej promili niż rozumu i x razy płakaliśmy, gdy było tak , jak nie powinno być. Z tego wszystkiego można by było ułożyć ładny wzór( o zgrozo gdyby nie 'hejt' w stosunku do mojej osoby to matematyczka byłaby ze mnie dumna - no albo przynajmniej z tego toku myślenia), tylko, że x = const. Stała, której nie zmienicie choćbyście  nie wiem jak bardzo chcieli. 
Wy będziecie hejtersko upierać się, że potraficie a ja za rok będę równie hejtersko śmiała się  z tego, że nie zmieniło się nic. No może oprócz tego, że rocznik 94 będzie mógł legalnie kupować alkohol i bawić się w pro  klubach, ale to już nie będzie takie fejm - bo będziecie mieli swoje dowody. Oh ah nawet ta nutka adrenaliny w momencie podchodzenia do bramkarza z fake dowodem wam ucieknie, a wy zapewne zastąpicie ją dodatkowym kieliszkiem wódki.  ( Wasze zdrowie !)

Ja już  raz wygrałam, smutna część tego wpisu to ta, że powielam błędy i chyba znowu  czeka mnie wojna.
Co nie zabije to wzmocni, życzę wam w nowym roku, abyście wygrali swoje prywatne bitwy i żyli tak, jakbyście chcieli, aby żyło się waszym bliskim.